Tusk likwiduje urząd Ministry ds. Równości. Rząd oficjalnie queerfobiczny, a Nowa Lewica rozczarowuje
2025-07-28 | @Tess
Media i część organizacji piszą o odwołaniu ze stanowiska Katarzyny Kotuli, ale przecież dymisja konkretnej osoby nie jest esencją tego, co zaprezentował Donald Tusk w ramach rekonstrukcji rządu. Zlikwidowane zostało stanowisko – Ministry ds. Równości. Tym samym rząd dał nam jasny komunikat: w Polsce jest przyzwolenie na queerfobię i dyskryminację.
Rekonstrukcja rządu nie oznacza, że Katarzyna Kotula znów stanie się szeregową posłanką. Najprawdopodobniej będzie dalej pracować w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, a w ciągu kilku dni mamy dowiedzieć się, na jakim stanowisku – ona sama wymieniła jako potencjalne funkcje sekretarzyni stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oraz pełnomocniczki rządu ds. równego traktowania.
Kluczową wiadomością jest zatem co innego: urząd Ministry ds. Równości przestał istnieć. Prawicowy premier prawicowej Platformy Obywatelskiej przestał udawać postępowego, choć objął rządy dzięki głosom osób o progresywnych poglądach.
Utworzenie urzędu Ministry ds. Równości było nową jakością w polskiej polityce. Katarzyna Kotula została wybrana do pełnienia tego stanowiska 12 grudnia 2023 roku i wydawało się, że zamierza być twarzą realnych zmian.
Najpierw 5 marca 2024 roku Ministra zaprosiła osoby queerowe z Fundacji Tęczowe Rodziny na spotkanie w Sali Kolumnowej im. Anny Walentynowicz w gmachu Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, by porozmawiać o ich potrzebach, a w szczególności o dzieciach wychowywanych przez tęczowe związki i pozbawionych ochrony na wypadek śmierci rodzica. 18 marca w tym samym miejscu odbyło się spotkanie z reprezentacją ponad 50 organizacji queerowych z całej Polski mające na celu konsultacje w ustawy o związkach partnerskich. Wzięłośmy w nich udział jako Rada Języka Neutralnego. Wraz z innymi osobami aktywistycznymi usłyszałośmy wtedy, że w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów jesteśmy u siebie. Tempo prac było tym bardziej imponujące, że dopiero w czerwcu powołany został Departament ds. Równego Traktowania.
Konsultacje ustawy o związkach partnerskich trwały wiele miesięcy, w czasie których spotykałośmy się z Katarzyną Kotulą oraz Magdaleną Dropek z Wydziału Koordynacji i Procesów Biura Dyrektora Generalnego KPRM online. Owszem, prace postępowały wolno, ale społeczność była briefowana na bieżąco w sprawie tego, jak wygląda sytuacja i miała możliwość wielokrotnie zabierać głos w sprawie priorytetów. Byłośmy też pytane o to, czy wolimy, by ustawa pozostała projektem rządowym czy stała się inicjatywą poselską. Tęczowa społeczność w Polsce wreszcie stała się podmiotem rozmów, zamiast – jak niemal zawsze do tej pory – przedmiotem. Wreszcie 24 września 2024 roku – ponownie na spotkaniu w Sali Kolumnowej im. Anny Walentynowicz – poznałośmy założenia opracowanej ustawy.
18 października 2024 roku projekt ustawy o rejestrowanych związkach partnerskich został opublikowany i rozpoczęły się trwające do 15 listopada 2024 roku rządowe konsultacje.
Wiedziałośmy, że będzie ciężko, że mamy prawicowy rząd z bardzo słabym lewicowym skrzydłem, ale wydawało się, że ministrze naprawdę zależy na wspieraniu queerowej społeczności i walce o równość. Można było nie zgadzać się z jej metodami: mówiła o ustawie jak najmniej, unikała szczegółów, żeby nie podsycać ataków ze strony PSL-u, ale widać było, że wierzy, że wybrała najlepszą metodę na to, by ostatecznie dowieźć rezultaty. A potem przyszedł rok 2025.
Z powodu kampanii prezydenckiej Nowa Lewica uznała, że można odłożyć prawa osób queerowych na później, bo skoro prawica będzie na nas szczuć, to trzeba uważać, żeby przypadkiem nie odbiło się to negatywnie na partii. Z perspektywy czasu i ze świadomością, z jak pozytywnym odbiorem spotkał się gest Magdaleny Biejat odbierającej tęczową flagę od Rafała Trzaskowskiego widać, że taktyka była absurdalna, ale choćby okazała się skuteczna, była zwyczajnie podła.
– Rozmawiamy o rządowym projekcie ustawy o uzgodnieniu płci. Dlaczego o nim nie mówimy publicznie, dlaczego o nim nie mówimy w mediach? Ponieważ podjęliśmy decyzję, że do końca kampanii prezydenckiej i do końca procesu związanego z ustawą o związkach partnerskich nie chcemy o tym mówić. Kampania prezydencka to jest najgorszy możliwy moment, żeby rozpoczynać debatę publiczną w mediach na tematy osób transpłciowych – oświadczyła Katarzyna Kotula w czasie konferencji prasowej 16 stycznia.
Ministra ds. równości spokojnie oświadczała, że równość musi poczekać na „po wyborach”, bo mogłoby to zaszkodzić kampanii.
– (…) było pytanie, czy będzie projekt rządowy. Tak, będzie, jeśli będzie porozumienie w koalicji, projekt będzie pisany po wyborach prezydenckich, tylko dlatego, że kampanie w wydaniu PiS to wciąż powtarzające się nagonki na osoby LBGT+, szczególnie osoby transpłciowe – tłumaczyła dalej w dyskusji na platformie bluesky, jakby zupełnie nie zauważając, że w czasie wzmożonej nagonki powinna tym bardziej stać po stronie atakowanej społeczności.
22 stycznia 2025 roku wybuchł kolejny skandal, tym razem ogólnopolski – portal Strefa Edukacji ujawnił, że ministra kłamała w sprawie swojego wykształcenia. W swoich biogramach podawała informację, z której wynikało, że w 2016 roku obroniła tytuł magistra na Wydziale Anglistyki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Co więcej już w 2019 roku w rozmowie z „Gazetą Gryfińską” informowała, że pisze doktorat z neurojęzykoznawstwa.
Historia mojego wykształcenia przedstawia się następująco: studia pierwszego stopnia ukończyłam i pracę licencjacką obroniłam na Collegium Balticum w Szczecinie, na kierunku filologia angielska. Studia drugiego stopnia podjęłam na Wydziale Anglistyki UAM w Poznaniu.
— Katarzyna Kotula (@KotulaKat) January 22, 2025
Studiowałam…
– (…) Pracy magisterskiej nie przedłożyłam i nie przystąpiłam do jej obrony, pomimo zaliczenia wszystkich wymaganych przedmiotów, ponieważ przygotowania tej pracy przerwała nagła choroba bliskiej mi osoby. Na stronie Kancelarii Sejmu widniała błędna informacja o tytule magistra. W momencie, w którym się o niej dowiedziałam, zwróciłam się do Kancelarii Sejmu o korektę. Ta została wprowadzona. Błąd wynikał z faktu, że zgodnie z prawdą podałam na początku mojej pierwszej kadencji w Sejmie, że oprócz ukończenia studiów licencjackich na Collegium Balticum, studiowałam także na studiach magisterskich na UAM. Wyższe wykształcenie posiadam jednak z tytułu licencjatu uzyskanego w Szczecinie. Podkreślam, że nigdy nie ubiegałam się o funkcje ani stanowiska wymagające tytułu magistra – tłumaczyła się Katarzyna Kotula.
Wyjaśnienia były absurdalne, ponieważ zapis: „Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, Wydział Anglistyki, Filologia Angielska – magister (2016)” był równie nieprawdziwy w czasie pierwszej kadencji. Z jakiegoś powodu posłanka zdecydowała się skłamać na temat swojego wykształcenia, co jest tym bardziej absurdalne, że nie był to kierunek w jakikolwiek sposób związany z jej zakresem działalności politycznej. Było to kłamstwo nie tylko skandaliczne – bo jaką wiarygodność może mieć polityczka, która fałszuje swoją biografię? – ale przede wszystkim głupie i niepotrzebne.
Tak naprawdę już wtedy, zamiast kulawych tłumaczeń na X/Twitterze, Katarzyna Kotula powinna podać się do dymisji.
Kolejna kwestia przeszła bez większego echa, ale też zasługuje na podkreślenie – 10 czerwca 2025 roku Nowa Lewica złożyła trzy projekty ustaw poselskich, a wśród nich projekt ustawy o rejestrowanych związkach partnerskich identyczny z projektem rządowym. Queerowa społeczność dowiedziała się o tym z mediów, mimo że ostatnie spotkanie online w ramach konsultacji ustawy… miało miejsce 29 maja. Wcześniej ministra wielokrotnie przekonywała nas, że projekt rządowy jest dla nas najbardziej korzystny i że poselski zostanie złożony w ostateczności, w porozumieniu z tęczowymi organizacjami.
Z powodu opisanych wyżej sytuacji zawahałośmy się, gdy tęczowe środowisko aktywistyczne przygotowało apel do Donalda Tuska o nieodwoływanie Katarzyny Kotuli ze stanowiska – nie miałośmy żadnych wątpliwości, że urząd Ministry ds. Równości powinien istnieć, ale jednocześnie obawiałośmy się, że nasz podpis oznaczałby poparcie dla zachowań takich jak fałszowanie informacji o wykształceniu w oficjalnych biogramach czy porzucanie osób transpłciowych w sytuacji szczególnego narażenia na hejt. (Wątpliwości sprawiły, że dyskutowałośmy o sytuacji zbyt długo i w efekcie przekroczyłośmy termin na odpowiedź wyznaczony przez organizacje autorskie).
Wreszcie przyszedł 24 lipca i Włodzimierz Czarzasty, wicemarszałek Sejmu i współprzewodniczący Nowej Lewicy, oświadczył, że zamierza porozumieć się z PSL-em w sprawie ustawy o związkach partnerskich, a w spotkaniu weźmie udział była już Ministra ds. Równości.
Jak dowiedziała się PAP ze źródeł w Nowej Lewicy, Kotula przygotowała projekt ustawy o tzw. „umowie partnerskiej”, który zaprezentuje przedstawicielom PSL-u na przyszłotygodniowym spotkaniu. Projekt uwzględnia część uwag, które wnosili wcześniej ludowcy.
PSL nie zgadzał się m.in., by zawieranie związków partnerskich odbywało się w Urzędzie Stanu Cywilnego. Zgodnie z propozycją Kotuli „umowa partnerska” miałaby być zawierana przed notariuszem. Ponadto była ministra ds. równości jest skłonna zgodzić się na rezygnację z tzw. małej pieczy, czyli regulacji zakładającej, że partner będzie miał prawo do uczestniczenia w sprawowaniu bieżącej pieczy nad dzieckiem pod władzą rodzicielską drugiej z osób (biologicznego rodzica) i w wychowaniu jego dziecka. To kolejne ustępstwo Nowej Lewicy w tym zakresie, wcześniej Kotula zrezygnowała z zapisu o prawie do przysposobienia dziecka partnera (inaczej adopcji wewnętrznej), z którym zawarło się związek partnerski. Rozmówca PAP przekazał też, że wypracowany z PSL-em kompromis może zaowocować poselskim lub rządowym projektem ustawy, można też rozwiązać spór, wnosząc autopoprawkę do zarejestrowanego już na stronach Rządowego Centrum Legislacji projektu. – Kotuli zależy po prostu, żeby ta sprawa ruszyła do przodu, obojętnie w jakiej formie – podkreślił rozmówca PAP. – poinformowała Agata Andrzejczak z Polskiej Agencji Prasowej.
Ponownie organizacje queerowe o wszystkim dowiedziały się z mediów. W sytuacji, w której Katarzyna Kotula zapewniała, że będzie konsultować z nami wszystkie kluczowe kwestie i po tym, jak wielokrotnie zapewniała, że nie ustąpi w kwestiach priorytetowych, trudno odebrać to inaczej niż jak nóż w plecy i wyrzucenie miesięcy konsultacji do kosza.
„Kompromis” w sprawie związków partnerskich (które nie będą się nawet nazywać związkami!) z queerfobicznym Polskim Stronnictwem Ludowym możemy porównać do „kompromisu” aborcyjnego z 1993 roku. „Kompromis” będący defacto zakazem aborcji w 99 procentach przypadków został zawarty między mężczyznami w garniturach i mężczyznami w koloratkach, a żeby doszedł do skutku, na wysypisko śmieci trafiło 1,5 miliona podpisów osób, które domagały się referendum w tej sprawie. „Kompromis” doprowadził do zabetonowania dostępu do aborcji na ponad 30 lat i z jego skutkami zmagamy się do dziś.
Trudno nie obawiać się tego, że wprowadzona pod dyktando Władysława Kosiniaka-Kamysza „umowa partnerska” pozwalająca podpisać w paczkomacie świstek dający uprawnienia do odwiedzania się w szpitalu po uprzednim odmówieniu dwóch tysięcy stu trzydziestu siedmiu zdrowasiek zabetonuje na ćwierć wieku albo i dłużej dążenia do równości małżeńskiej.
Owszem, istnieje możliwość, że część społeczności wolałaby nawet najbardziej upokarzające minimum praw niż nic – ale żeby się tego dowiedzieć, Katarzyna Kotula musiałaby porozmawiać o tym z organizacjami queerowymi, które przeprowadziłyby w tej sprawie dalsze konsultacje czy badania opinii. Zamiast tego wolała podjąć decyzję za naszymi plecami i nawet nie uprzedziła nas o sytuacji, ponownie doprowadzając do tego, że o wszystkim dowiedziałośmy się z prasy. Po roku 2024, który dawał nadzieję nowej jakości w polskiej polityce, w 2025 roku znów musiałośmy przełknąć gorzką pigułkę tego, że w najlepszym przypadku możemy być przedmiotem rozmów, ale na pewno nie podmiotem.
– Anna Tess Gołębiowska (ono/jego)