Niebinarne rodzicielstwo, część I. Niebinarna ciąża

2023-01-20 | @Tess

Ja w ciąży, w pozycji półleżącej na łóżku, obejmuję brzuch, mam na sobie czarną koszulkę z nadrukiem ultrasonogramu, na którym dziecko robi rączką gest 🤘

Co czuje osoba niebinarna, gdy widzi dwie kreski na teście ciążowym? Czy opieka ginekologiczno-położnicza w Polsce jest przyjazna dla osób transpłciowych? Czy mamy nad czym pracować w kwestii inkluzywności języka, którym mówimy o ciąży?

Wiele osób marzy o tym, by zostać rodzicami, są też takie, które zostają nimi nieco z przypadku. Osoby niebinarne nie różnią się w tym od reszty społeczeństwa. Zapraszamy do lektury cyklu o niebinarnym rodzicielstwie. Część pierwsza skupi się na doświadczeniu ciąży u osób niebinarnych.

Jestem osobą niebinarną, która urodziła dziecko. Rodzicielstwo uważam za wspaniałe doświadczenie, ale jednocześnie trudno o inną sferę, w której wszystko jest tak bardzo binarne i uwikłane w cisheteronormę.

Nie tylko cispłciowe kobiety zachodzą w ciążę – choć oczywiście stanowią statystyczną większość. Zajść w ciążę i urodzić dziecko mogą też osoby niebinarne oraz transpłciowi mężczyźni. Nie wszyscy, oczywiście, co nie jest niczym niesamowitym – tak samo ciąża nie dotyczy wszystkich cispłciowych kobiet.

Ciąża sama w sobie jest doświadczeniem trudnym – mieszkam w Polsce, w której dostęp do aborcji jest utrudniany (pomocnictwo w aborcji jest karane, więc osoba w ciąży musi sobie radzić – rady, co robić i wsparcie uzyska pod numerem +48 222 922 597, ale np. tabletki musi zamówić samodzielnie; ważna informacja – Aborcyjny Dream Team jest trans-friendly), a osobiste wybory podlegają ciągłej ocenie. Podam przykłady kierowane do cispłciowych kobiet, ponieważ rodzicielstwo osób niebinarnych i transpłciowych po prostu nie istnieje w świadomości większości komentatorów. Kobieta, która nie ma dzieci, słyszy, że jest egoistką i karierowiczką, która na starość gorzko zapłacze, że nie ma jej kto podać szklanki wody; kobieta, która zdecyduje się na jedno dziecko, słyszy, że jedynacy są rozpieszczeni albo że to egoizm, bo dziecko będzie samotne; kobieta, która decyduje się na dwoje lub więcej dzieci słyszy, że dlaczego to robi, ludzi na świecie jest zbyt wiele, a tak w ogóle to nie trzeba się rozmnażać jak króliki, można pohamować instynkty, antykoncepcja istnieje. Osoby w ciężkiej sytuacji finansowej stykają się z komentarzami, że nie powinny decydować się na dzieci albo zgoła że powinno się je przymusowo wysterylizować. Oceniana jest aborcja, oceniany jest brak aborcji. Oceniane jest oddanie dziecka do adopcji. Wszystko bez grama empatii.

Dlaczego w ogóle wspominam o aborcji w kontekście rodzicielstwa? To truizm, ale można chcieć mieć dziecko, a nie chcieć kontynuować ciąży w przypadku stwierdzenia wady letalnej. Można chcieć mieć dzieci, ale nie więcej niż te, które już się urodziło. Można chcieć urodzić dziecko, ale nie w przypadku ciąży z gwałtu. Można chcieć mieć dziecko, ale dopiero za kilka lat. Powodów może być mnóstwo, doświadczenia rodzicielstwa i aborcji są ze sobą powiązane. (Oczywiście można nie chcieć mieć dzieci w ogóle, ale ten tekst jest o rodzicielstwie).

Ciąża jest też trudna jako proces fizjologiczny. Są oczywiście osoby, które znoszą ją lepiej, są takie, które znoszą ją gorzej, ale jest to stan ogromnego obciążenia dla organizmu.

Wszystko to, o czym piszę powyżej, jest wiedzą mniej więcej ogólną. Mało kto jednak zastanawia się, jak ciąża wpływa na osoby niebinarne i transpłciowe.

To, że jest to trudne doświadczenie, to truizm – ciąża to trudne doświadczenie także dla cispłciowych kobiet. Nie będę też wyrokować o tym, że osobie niebinarnej czy transpłciowemu mężczyźnie musi być trudniej – bo to doświadczenie indywidualne. Na pewno znajdzie się konkretna cispłciowa kobieta, która zniosła ciążę gorzej niż transpłciowy mężczyzna. Statystycznie jednak osobom niebinarnym i transpłciowym będzie trudniej, ponieważ doświadczają tych samych trudności co cispłciowe kobiety oraz dodatkowych, specyficznych dla nich.

Informacja o ciąży wiązała się dla mnie z ostrym atakiem dysforii. Urosły mi piersi – byłom pewne, że są opuchnięte przed okresem, co samo w sobie stanowiło duży dyskomfort, ale miało szybko minąć. A tu, nagle, pojawiła się wiadomość, że takie już zostaną: na całą ciążę i na czas karmienia. Miotałom się, czułom wściekłość na ciało, które mnie zdradziło. Dysforia nie była moim jednym problemem (na swoim blogu pisałom o innych), ale bardzo dała mi w kość. Od dłuższego czasu nosiłom dzień w dzień proste dżinsy i luźne t-shirty, które maskowały biust, a nagle ten stał się tak duży, że i tak się odznaczał. Binder albo tejpy? Nie wchodziły w grę, piersi stale obolałe i tkliwe.

Z dysforią pomogły mi się uporać dwie rzeczy. Pierwszą było pojęcie zadaniowe: ok, jestem w ciąży, postanowiłom ją kontynuować, będę karmić, więc trudno, niech rosną i produkują mleko. Jeśli z czasem uznam, że rozmiar jest dla mnie nieakceptowalny, zacznę odkładać na operację. Ta mi nie ucieknie. Drugą: istnienie osób gendernonconforming. Jakoś na początku ciąży natrafiłom na artykuł o cispłciowym mężczyźnie, który nosi sukienki – nie z powodu fetyszu, tylko po prostu dlatego, że może, że lubi, że przypomina w ten sposób, że ubranie nie ma płci. Może to drobiazg, ale przypomniał mi, że stereotypy płciowe to tylko stereotypy. Że moje piersi, bez względu na ich rozmiar, to biust osoby niebinarnej, tak samo jak niebinarny będzie mój rosnący brzuch. Że czy w spodniach, czy w sukience – jestem niebinarne.

Dlatego, jeśli jesteś w ciąży i jesteś osobą niebinarną lub transpłciowym mężczyzną – pamiętaj: ciąża nie odbiera Ci tożsamości! Masz prawo w nią zajść i masz prawo chcieć ją kontynuować (lub przerwać). To, jaką decyzję podejmiesz, nie przesądza o Twojej płci. Sprawna macica nie jest synonimem kobiety.

Niestety prowadzenie ciąży nie służy osobom, którym doskwiera mocna dysforia. W moim przypadku było o tyle łatwiej, że używam zarówno formy ono/jego, jak i ona/jej – osobom nieużywającym form żeńskich byłoby zdecydowanie trudniej. A aby zmienić ich sytuację, naprawdę nie trzeba dużo.

Co ciekawe – tak naprawdę większa inkluzywność wsparłaby nie tylko osoby niebinarne i transpłciowe.

Przykłady?

W gabinecie ginekologicznym otrzymałom bezpłatną broszurkę „Będę mamą!” – ale nie dotyczyła ona wcale kwestii fizjologicznych (co uzasadniałoby jakoś ten tytuł), ale przygotowanie rodziny na pojawienie się dziecka: jak skompletować wyprawkę, jak przygotować samochód… Dlaczego – pozostając nawet w heteronormatywnej rzeczywistości – ma się tym zajmować matka, a nie ojciec? To utrwalanie patriarchalnych stereotypów o tym, że dziecko to sprawa kobiety. Tytuł „Będę mamą, będę tatą!” wykluczałby nie tylko osoby niebinarne, ale też np. pary lesbijskie. A można by tę broszurkę nazwać „Będziemy rodzicami!” – i obejmowałaby wszystkich. (Wahałom się trochę przy liczbie mnogiej, bo są przecież osoby, które będą samodzielnymi rodzicami, ale taka forma tytułu nie sugeruje wprost, że jest to pozycja przeznaczona dla dwóch osób, które będą rodzicami jednego wspólnego dziecka, można to też interpretować jako broszurę kierowaną do każdej osoby, która rodzicem zostanie).

Kolejna kwestia – karta ciąży. Dokument zakładany każdej ciężarnej osobie, są w nim odnotowywane wyniki nie tylko badań ginekologicznych, ale też wszystkich dodatkowych, m.in. badań krwi. Jednym z pierwszych badań, jakie zleca się w przypadku ciąży, jest badanie grupy krwi. A w karcie ciąży oczywiście: „grupa krwi matki”, „grupa krwi ojca”. Genderowanie to jedna kwestia – ale jest też inna, o wiele bardziej podstawowa.

Kartę ciąży zakłada się w czasie pierwszej wizyty; w moim przypadku był to czwarty tydzień ciąży – to moment, kiedy zarodek ma 4 milimetry i nie wiadomo, czy w ogóle uda się go utrzymać. Szacuje się, że nawet do 20% ciąż kończy się samoistnym poronieniem przed 12. tygodniem. Tymczasem dokumentacja krzyczy: „jesteś matką!”. W przypadku chcianej ciąży może to potęgować uczucie straty w przypadku poronienia. W przypadku ciąży niechcianej – na tym etapie ciężarna osoba może się przecież ciągle wahać – jest to wywieranie presji.

Powinniśmy powiedzieć sobie wprost: „ciężarna” nie jest synonimem „matki”. Ciężarna kobieta może w przyszłości matką zostać (ciężarny mężczyzna zostanie ojcem; niebinarnym rodzicom i nazewnictwu poświęcę osobny tekst), ale nie musi. Oczywiście osoba w chcianej ciąży może czuć się i nazywać się matką (ojcem, rodzicem) – tak samo jak może nazywać zarodek czy płód dzieciątkiem, maleństwem czy fasolką. W dokumentacji medycznej będą się jednak znajdować informacje o tym, jak rozwija się zarodek/płód, a nie fasolka, dlaczego więc w karcie ciąży pojawia się „grupa krwi matki” i „grupa krwi ojca”? Gdyby potraktować tę informację dosłownie, ciężarna mogłaby załączyć wyniki badań krwi… swoich rodziców.

„Grupę krwi matki” zastąpić bardzo łatwo – właściwy zapis to „grupa krwi ciężarnej”. Większy problem jest z „grupą krwi ojca” – „grupa krwi drugiego rodzica” rozwiązuje kwestię genderowania, ale nie narzucania roli na wczesnym etapie ciąży. Nie znaczy to jednak, że sytuacja jest beznadziejna – można próbować zapisu „grupa krwi drugiej osoby” albo „grupa krwi ………………” – z miejscem do uzupełnienia. Wtedy osoba uzupełniająca dokumentację może dopisać tam cokolwiek, choćby „grupa krwi dawcy spermy” (tak, takie przypadki też się zdarzają) czy po prostu „grupa krwi Jana Nowaka”.

Już niemal od dwóch lat zażywam „witaminy dla kobiet w ciąży”. Dlaczego nadal je zażywam? Ponieważ są przeznaczone nie tylko dla osób ciężarnych, ale też karmiących. Z początku nie wiedziałom, po jakie właściwie witaminy powinnom sięgnąć – przecież te z nazwy są tylko dla ciężarnych, więc wydawało mi się, że po porodzie powinnom je odstawić. A jednak nie, dopóki karmię, powinnom je stosować. Dlaczego nazwa tego nie oddaje? Ktoś mógłby powiedzieć, że „witaminy dla kobiet ciężarnych i dla kobiet karmiących piersią” to zbyt długa nazwa, która byłaby nieczytelna na opakowaniu. Racja! Ale przecież wystarczy „witaminy dla ciężarnych i karmiących”. Krótko, zrozumiale, precyzyjnie. Nie trzeba dopytywać, w dodatku każda osoba w ciąży, zażywając je, od razu będzie wiedziała, że jeśli planuje karmić piersią, może od razu zrobić większy zapas.

Zmiany, o których piszę, są naprawdę łatwe do wprowadzenia – wystarczy więcej refleksji przy redagowaniu tekstów, są absolutnie bezkosztowe (nikt nie mówi o utylizacji już wydrukowanych materiałów, można wprowadzić poprawki przy kolejnym nakładzie), nikogo nie krzywdzą, a pomogłyby wielu osobom, nie tylko osobom niebinarnym i transpłciowym. Jak w przypadku wielu użyć języka neutralnego (komunikat „przypomnij hasło” zamiast „zapomniałem hasła”) – wystarczy chcieć.

Udostępnij: