Mark Gevisser – Różowa linia

2022-06-08 | @andrea

Okładka recenzowanej książki

Jeśli mam opisać „Różową linię” jednym słowem, musi to być słowo „perspektywa”. Gevisser daje perspektywę.

Przeszłom w życiu niejedną niebezpieczną, traumatyczną czy zwyczajnie smutną sytuację związaną z moją gejowością, niebinarnością czy poliamorycznością. Ale nie oszukuję się – i tak jestem cholernie uprzywilejowane! Jako obywatelcze Unii Europejskiej mogłom bez większych przeszkód zamieszkać w dowolnie przyjaznym mi kraju wspólnoty. Jako osoba z talentem do programowania nie muszę się przesadnie martwić o ekonomiczne perturbacje. Przez wszystkie przeciwności losu idę, mając ogromne wsparcie mojej polikuły. Jak na queera w tym queerfobicznym świecie? Ciężko narzekać.

Od czasu do czasu przydaje się takie rozszerzenie horyzontów poza swoją wygodną kanapę. Bo ciężko sobie wyobrazić, jak to jest być transpłciową kobietą w Moskwie; jak to jest organizować pierwsze gejowe zaręczyny w Malawi; jak wygląda życie hidźry czy kothiego… Ciężka praca Marka Gevissera przy zbieraniu tych historii i doświadczeń zdecydowanie pomaga wejść w buty innych osób queerowych z różnych zakątków świata, wyjść poza swoją europejską bańkę.

Przedstawione historie są fascynujące! Przerażające… podnoszące na duchu… zagrzewające do walki… otwierające oczy… Ciężko się zdecydować na jeden epitet, ponieważ samych historii jest mnogość. Ale chyba najważniejsze, co je łączy: są warte przeczytania.

Autor podchodzi do sprawy bardzo rzetelnie, troszczy się o poprawne nazwenictwo, zaimki, fakty, przypisy, prywatność opisywanych osób. Warto zauważyć, że do polskiego wydania załączył specjalne posłowie celnie opisujące nasze lokalne realia. Kawał świetnej, rzetelnej roboty!

A tłumaczenie? Z tłumaczeniem było ciężko… Ale absolutnie nie z winy tłumacza – Adrian również wykonał świetną robotę! Widać dbałość o szczegóły, otwartość na feedback, dążenie do inkluzywności i poprawności. Świetnie mi się z nim współpracowało.

Problemem jest natomiast złożoność samego tematu. Mark Gevisser w przedmowie wspomina, że oryginał tekstu w sporej części opiera się na tłumaczeniach z pięciu lokalnych języków, że wymagał znajomości całej masy kontekstu kulturowego, że ciężko złapać w tłumaczeniu manieryzmy danej osoby, nie zatracić jakichś szczegółów. Ciężko jest też nie przekładać europejskich norm i etykietek na daną kulturę, jednocześnie nie alienując osób czytających. Trzeba rozważyć, jak opisywać społeczność queerową/LGBTQ+ jako ogół, a jak konkretne osoby, które mogą danych etykietek nie lubić lub preferować inne.

A Adrian Stachowski musiał na to nałożyć jeszcze jedną warstwę językową i kulturową – przełożyć to już skomplikowane dzieło na język mocniej zgenderyzowany.

Dla przykładu: kwestia hidźr i kothich. Te tożsamości można by przełożyć na europejskie standardy jako „trans kobieta” i „zniewieściały homoseksualny mężczyzna” – ale byłoby to ogromne uproszczenie! Język, jakim je będziemy opisywać, z natury będzie musiał upraszczać i być oparty o jakieś arbitralne decyzje. Na przykład, niezależnie od zaimków używanych przez konkretne osoby używające tych etykietek, musimy zdecydować, jakiego rodzaju gramatycznego użyjemy dla samej etykietki czy dla zbiorowości: „ta hidźra zrobiła” czy „ten hidźra zrobił”? „tych hidźrów” czy „tych hidźr”? „ci kothi” czy „te kothi”?

Jedna z moich osób partnerskich pochodzi z Nepalu, ale wie też co nie co o wyrażaniu płci w języku polskim – konsultowałom z nią zatem (jak i oczwiście z resztą kolektywu) moje sugestie dla tłumacza. O ile w kwestii hidźr byłośmy wszystkie niemal pewne, że najlepiej użyć rodzaju żeńskiego i żeńskoosobowego, o tyle słowo „kothi” już sprawia większe problemy. Użycie rodzaju męskiego, choć zgodne z każdą popularną definicją kothich, cementowałoby zachodnie, spłycające sprowadzanie ich do „gay men” – mimo że osoby bohaterskie reportażu używają form żeńskich i mówią, że czują się kobietami. Sam autor książki, homoseksualny mężczyzna, też mówi o sobie kothi, a używa rodzaju męskiego. Zdaniem mojeno partnerza, nepalskim odpowiednikiem kothi byłyby meti – dosłownie będące trzecią płcią, poza binarnym podziałem. Więc może nawet rodzaj neutralny by pasował? Naszą sugestią było pomieszanie męskich rzeczowników z żeńskimi zaimkami – podkreślając tym samym pewną podwójną, niedookreśloną naturę ich tożsamości; jednocześnie ułatwiając osobom czytającym rozróżnienie ich od hidźr bez popadania w zbyt prosty dualizm hidźry-żeński / kothi-męski.

Pytań i uwag było oczywiście sporo więcej. Czy dany kontekst uzasadnia użycie „trans” jako przyrostka zamiast przymiotnika? Kiedy użyć rodzaju neutralnego, a kiedy neologicznych rodzajów gramatycznych? Nie wiem jeszcze, które z naszych uwag, i w jaki sposób, zostały zastosowane, ani jak ostateczna wersja będzie wyglądała. Ale podobno nasz wkład bardzo pomógł, co niezmiernie nas cieszy.

Na pewno nie ręczę za stuprocentową poprawność i inkluzywność tekstu – jest tak obszerny i podejmuje się tak zawiłych tematów, że bardzo by mnie zdziwiło, gdyby nic wątpliwego czy dwuznacznego nie dało się rady weń wkraść (zresztą proszono nas o przejrzenie tylko wybranych rozdziałów). Ale to właśnie jest świetna okazja, by przytoczyć mantrę, którą często głosimy: „nie wieczna poprawność, a codzienna uważność”. Liczy się szacunek do człowieka i jeno tożsamości. Liczy się wysiłek włożony w próbę zrozumienia i wiernego przekazania czyjegoś doświadczenia. I z czystym sercem mogę się podpisać pod tym, że wszystkie zaangażowane osoby, od autora, przez tłumacza, po redakcję, włożyły przeogromny wysiłek w to, by Różowa linia jak najlepiej opisywała świat, w którym żyją bohaterki, bohaterowie i bohaterza tych reportaży. Chapeau bas!

Różowa linia Gevissera to książka leżąca na przecięciu tożsamości i języka – czyli w tym samym metaforycznym miejscu, co zaimki.pl 😉. To również chyba najobszerniejszy geograficznie opis obecnych zmagań społeczności queerowej – nieocenione źródło wiedzy i doświadczenia. To reportaż niewątpliwie warty przeczytania, warty zrozumienia, i warty polecenia.

Zamów na stronie Wydawnictwa Poznańskiego

Udostępnij: