O języku, który łączy, nie dzieli
2022-09-14 | @andrea
Podesłano mi dzisiaj link do fragmentu wykładu prof. Jerzego Bralczyka z komentarzem Macieja Kaweckiego:
I choć niezbyt mnie dziwi konserwatywne podejście starszej osoby, która już wcześniej w podobnym tonie się wypowiadała, to wciąż przykro jest tego słuchać.
Przez ułamek sekundy miałom wątpliwości, czy w ogóle tę wypowiedź komentować. Toż to taki autorytet, na pewno wie więcej o języku niż ja, co ja się będę wychylać?! Szybko jednak dotarło do mnie, że to przecież nie za bardzo jest nawet wypowiedź o języku – to wypowiedź o opresji i przywileju. Gdyby opowiadał o przegłosie lechickim czy wzorach deklinacji, to inna sprawa. Ale nie wtedy, gdy uprzywilejowany biały cis hetero mężczyzna narzeka, jak bardzo go boli… język inkluzywny 🤦
Osoby uprzywilejowane często biorą równość za opresję. Dotychczas cały świat kręcił się wokół niego, każdy komunikat go obejmował, można było sobie mu***na nazywać „mu***nem”, nie trzeba się było przejmować niczyimi uczuciami… a teraz?! Nagle Polki zaczęły istnieć, nagle trzeba mówić „Polki i Polacy”, marnować oddech na całe nikomu niepotrzebne trzy sylaby! Nagle studentki chcą być reprezentowane w mowie, a nie wrzucane do wora razem ze studentami. Nagle zaczynają się odzywać osoby niebędące na szczycie patriarchalnej hierarchii, i to zupełnie niepytane! Nagle ktoś ma potrzeby, które nie są moimi potrzebami! Olaboga!
Język, który ma być językiem inkluzywnym, włączającym, język, który ma zapobiec konfliktom, właśnie konflikty tworzy. Ileż ludzi się kłóci o to, co […] przedtem nie było tak artykułowane, a więc nie było przedmiotem problemu.
Chodzi tu na przykład o feminatywy. Profesor Bralczyk za nadrzędną wartość obiera pokój, brak konfliktów. Nie równość, nie wolność, nie inkluzywność, nie reprezentację w warstwie językowej wszystkich osób używających języka, nie dobrostan osób, które takiego języka potrzebują – lecz zwyczajnie utrzymanie status quo. Nic dziwnego, status quo jest w końcu po jego stronie! Jest znany, świetnie wykształcony, biały, cispłciowy, heteroseksualny, jest mężczyzną – co by mu się miało w patriarchacie nie podobać? Wprost sugeruje, że winą za spory wokół feminatywów powinny być obarczone feministki postulujące ich używanie, a nie mizogini odmawiający im prawa nazywania się takimi formami, jakie chcą – w końcu to one zaczęły! 🤦 Argumenty jak przy kłótni przedszkolaków! „Ale proszem paniom, to on zaczął!” Aż pozwolę sobie przestawić analogię: to wina niewolników, że sieją ferment i wszczynają konflikty! Zanim nie zaczęli tego swojego powstania, to w cesarstwie był pokój!
Kiedyś się mówiło „Polacy” i wszyscy wiedzieli, to razem, a teraz się mówi „Polki i Polacy”; i od razu się dzieli, to Polki, a to Polacy. No, może trzeba by jakieś trzecie słowo wymyślić, przeciwko któremu kobiety nie będą protestowały, ale tylko „Polactwo” przychodzi do głowy.
Ach tak, ten słynny łącznik znany z dzielenia: „i”! 🤦
Dla analogii: po co mówić tak długo, „Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej”? Nie wystarczy samo „[…] Wielkiej Brytanii”? Se Irlandczycy i Irlandki wymyśliły, że im się część nazwy należy, bo co, bo są osobnym narodem i są na osobnej wyspie? Może lepiej nazwijmy ten kraj po prostu „Anglia”, co się tam inne narody wychylają Anglii spod buta? Po co tak dzielić tym „i”?
Bije pan chochoła. Nie znam żadnej kobiety, która by prostestowała przeciwko słowu „Polak”. Jeśli protestują, to przeciwko wrzucaniu ich do worka „Polacy” bez pytania o zdanie, czy naprawdę się Polakami, w rodzaju męskoosobowym, czują.
A to problemy z „mu***nem”, jakie mamy. Mieliśmy problemy z „mu***nami” kiedyś? To w Ameryce mieli, a u nas nie było, a teraz są. Czy to jest dobre słowo, czy niedobre słowo.
Widać, że pana Bralczyka nikt nigdy nie zwyzywał od „mu***ów” – to nie jest jego problem, przemoc zawarta w tym słowie nigdy nie była skierowana w jego stronę; więc co mu tam za różnica? Dla niego problem nie jest w tym, że ktoś tym słowem daje upust swojemu rasizmowi, lecz to, że ktoś jemu, językoznawcy, zawraca dupę pytaniem, czy powinno się używać tego słowa. Językoznawca zgrywający zdziwionego tym, że słowo na przestrzeni lat zmieniło nacechowanie i odbiór społeczny, jakby nigdy wcześniej w historii polszczyzny nic takiego nie miało miejsca? No wolne żarty! Nikt nie ubolewa, że bielizna nie jest biała, że żarówka się nie żarzy, że miednica nie jest z miedzi – ale jak wyzwiska się zmienią, to już wielki szok i niedowierzanie! Stanowisko czarnych Polek i Polaków jest jasne: m-word jest obraźliwy i od lat proszą, żeby ich tak nie nazywać.
A jak ktoś jest niebinarny, to ma prawo mówić „byłom” – i ja to szanuję, niech mówi „byłom”, tylko my nie musimy mieć chyba obowiąz… a nie, przepraszam, zaczynam już zajmować stanowisko, a nie chciałem.
Choć pan profesor zdania nie dokończył, to raczej nie potrzeba agencji detektywistycznej, by odgadnąć, co takiego miało być dalej. Więc pozwolę sobie odpowiedzieć na ten niewyartykułowany argument.
„Jureczku, mogę do ciebie mówić na ty?” – to zdanie z trudem przechodzi mi przez klawiaturę, gdy wiem, że jest skierowane do osoby sporo ode mnie starszej, bardziej doświadczonej, obcej, cieszącej się autorytetem. Lata socjalizacji sprawiają, że nie czuję się z tym swobodnie. Ale, technicznie rzecz biorąc, przecież nie mam obowiązku zwracać się do pana profesora „na pan”, no nie? Język mi od tego nie uschnie, nie czeka mnie grzywna ani więzienie. Być może pomyśli pan, że się przejęzyczyłom, zwróci mi uwagę. Być może, zawstydzone, się poprawię – ale jeśli będę kontynuować próby spoufalania się, pewnie uzna mnie pan za osobę niegrzeczną i po prostu przestanie ze mną rozmawiać.
Te całe konwenanse myśmy sobie jako społeczeństwo zwyczajnie wymyśliły. Bez form grzecznościowych da się z powodzeniem i uprzejmie komunikować. Po angielsku do każdego zwracamy się zwyczajnie „you” (z opcjonalnym „sir”, „ma'am” czy „mx”) – i świat się od tego, póki co, nie zawalił. Podobnie możemy się wspólnie dogadać w kwestii zwracania się do osób niebinarnych. Może i „nie musimy mieć obowiązku” mówić do osoby niebinarnej używającej rodzaju neutralnego „byłoś”, „zrobiłoś” – ale nie respektując ich tożsamości, dajemy o samych sobie świadectwo i sprawiamy, że (bardzo słusznie) nie będą chciały z nami rozmawiać.
Innymi słowy: nie używając języka inkluzywnego, dzielimy, zamiast łączyć. Jeśli język ma łączyć tylko tych, którym system sprzyja, to ja nie chcę takiego języka.