Niebinarne rodzicielstwo, część III. Imię dla dziecka
2023-09-27 | @Tess
Kiedy na świecie pojawia się dziecko, pojawia się też konieczność nadania mu imienia. To decyzja, której skutki nowy człowiek będzie odczuwać latami, może nawet przez całe życie. Wśród wielu pytań, które można sobie zadawać w takim momencie, u osób niebinarnych może pojawić się jeszcze jedno: czy nadać dziecku imię neutralne płciowo?
Content warning: w tekście pojawiają się wzmianki o dysforii płciowej oraz transfobii
Nadanie imienia dziecku to jeden z najważniejszych kroków w życiu rodziny, a także w życiu samego dziecka. Imię to nazwa dla tożsamości; zazwyczaj wyznacza kierunek temu, w jaki sposób myślimy o sobie i jak – zwłaszcza przy pierwszym kontakcie – myślą o nas inni. Nadanie imienia to „przypieczętowanie” nowego istnienia.
Fragment ten pochodzi z opracowania „Nadanie imienia – początek biografii a skrypt” autorstwa Doroty Gębuś i Jarosława Jagieły. Niestety osoby autorskie nie przytaczają dokładnego źródła, informują jedynie, że możemy wyczytać te słowa w jednym z opracowań, a prowadzący do niego link jest już nieaktywny, ale ze względu na wyjątkową celność cytatu zdecydowałom się przytoczyć go mimo wszystko.
Nawiasem mówiąc, warto zauważyć, że tekst „Nadanie imienia – początek biografii a skrypt”, który będę jeszcze cytować, został opracowany do udostępnienia w Internecie przez Muzeum Historii Polski w ramach prac podejmowanych na rzecz zapewnienia otwartego, powszechnego i trwałego dostępu do polskiego dorobku naukowego i kulturalnego; ponadto można z niego korzystać w ramach dozwolonego użytku.
Niewątpliwie w wielu wypadkach imiona, ich skróty, przydomki, i wszelkie inne nazwy nadawane czy narzucone niewinnemu nowo narodzonemu człowiekowi wskazują na kierunek, jaki wybrali dla jego życia rodzice.
Te słowa to natomiast Eric Berne, także cytowany przez Dorotę Gębuś i Jarosława Jagiełę. I wreszcie trzy akapity ich autorstwa, fragmenty wstępu oraz wniosków wspomnianego wcześniej opracowania.
Nadanie imienia można uznać za początek biografii każdej osoby. Stanowi symboliczny rudyment ludzkiej egzystencji, ale również jakże często zalążek określonego programu życiowego. [...]. Nadanie imienia to narodziny tożsamości dziecka, ale też niejednokrotnie źródło tworzenia się jego skryptu. […]
Większość badanych ma poczucie, że ich imię zostało wybrane celowo, z rozmysłem, czyli ich rodzicom towarzyszyła jakaś intencja przy podejmowaniu decyzji o nazwaniu potomka. Taka sytuacja niejako wyznacza dzieciom pewne zadanie do wykonania, przypisuje wykonywanie określonych ról. Ta misja często jest nieświadomym elementem ich funkcjonowania (przynajmniej na tym etapie rozwoju), ponieważ opis nakazów skryptowych, przydzielonych powinności życiowych pojawia się w niewielu wypowiedziach respondentów.
Niemniej jednak prawie połowa badanych studentów zauważa wpływ noszonego imienia na swoje życie. Przyznają, że imię ma dla nich znaczenie. Dla tych, którzy są z niego zadowoleni, jest źródłem tworzenia ich tożsamości, elementem dodającym pewności siebie, nośnikiem pozytywnych dla nich cech. Natomiast dla tych, którzy go nie akceptują, jest przyczyną porażki życiowej, niskiego poczucia własnej wartości, jak mówi jedna z badanych: „[…] z innym imieniem miałabym lepszą osobowość”.
Wydaje mi się, że wszyscy – mniej lub bardziej świadomie – zdajemy sobie sprawę z tego, że nadanie komuś imienia to znaczący akt. Dzieci otrzymują imiona po osobach ważnych dla ich rodziców, imiona znaczące albo po prostu popularne czy ładnie brzmiące. Aż do 2015 roku imię musiało jednoznacznie wskazywać na płeć dziecka, ale przepisy te zostały zliberalizowane, więc teoretycznie pojawiła się możliwość nadania imion neutralnych płciowo. Teoretycznie – ponieważ w praktyce decyzję każdorazowo podejmuje osoba zatrudniona w urzędzie stanu cywilnego, co oznacza, że imię zaakceptowane w jednym rejonie kraju, w innym może spotkać się z odmową.
Oczywiście w przypadku noworodka „płeć” nie odnosi się do płci odczuwanej, ponieważ byłoby to niemożliwe do ustalenia – płeć metrykalna wyznaczana jest na podstawie budowy zewnętrznych narządów płciowych. (Sytuacja komplikuje się, gdy na świat przychodzi dziecko interpłciowe, ponieważ w Polsce nie istnieje oznaczenie płci X). Stanisław Dulko z Zakładu Psychosomatyki, Seksuologii i Patologii Więzi Międzyludzkich Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego w Warszawie w artykule „ABC… płci” wyróżnia 10 kryteriów płci (płeć chromosomalna, płeć gonadalna, płeć wewnętrznych narządów płciowych, płeć zewnętrznych narządów płciowych, płeć fenotypowa, płeć hormonalna, płeć metaboliczna, płeć metrykalna, płeć mózgowa i płeć psychiczna). Dziś mamy już świadomość, że kluczowa jest płeć psychiczna – a więc ta, którą odczuwamy, nasza tożsamość płciowa – ale nadanie imienia dziecku następuje na długo przed tym, nim zacznie ono zdawać sobie sprawę ze swojej tożsamości.
Osoby transpłciowe i niebinarne doskonale znają zjawisko dysforii płciowej – czyli psychicznego cierpienia związanego z tym, że płeć metrykalna przypisana przy urodzeniu nie jest zgodna z ich tożsamością płciową. Przyczyną dysforii może być budowa ciała, ale też szereg innych czynników, jak świadomość błędnego oznaczenia płci w dokumentach, spotykanie się z uporczywym stosowaniem błędnych zaimków czy niewłaściwego imienia. Imię odrzucone przez osobę transpłciową, niezgodne z jej prawdziwą płcią, to deadname lub nekronim.
Tym razem zacytuję Maję Heban, transpłciową aktywistkę i publicystkę, laureatkę Korony Równości 2021, członkinię stowarzyszenia „Miłość nie wyklucza”. A dokładniej – pierwsze zdania z jej książki „Godność, proszę. O transpłciowości, gniewie i nadziei”.
Wpisałam w wyszukiwarkę internetową swoje nazwisko, żeby sprawdzić, czego ludzie szukają na mój temat. Zaskoczenia nie ma. „Maja Heban kiedyś”. „Maja Heban przed operacjami”. „Maja Heban partner”. „Maja Heban imię”.
To ostatnie wyszukiwanie to kwintesencja mojego życia, tragikomiczny absurd. Jak, do cholery, może mieć na imię ta cała „Maja”? Oczywiście chodzi tutaj ludziom o deadname, czyli dane, które otrzymałam po narodzinach. Dane, które zmieniłam ponad dziesięć lat temu. To wyjątkowo znamienne, że najwyraźniej dla sporej liczby ludzi, którzy o mnie słyszeli, te dane nie tylko mają ogromne znaczenie, ale zasługują na miano mojego imienia bardziej niż to, które mam wpisane w dowodzie osobistym i które sama dla siebie wybrałam.
Te trzy słowa w Google to dla mnie idealna metafora doświadczenia transpłciowości na zasadach cispłciowego społeczeństwa.
Będąc w ciąży, zastanawiałom się nad podobnymi sytuacjami – co, jeśli w przyszłości moje dziecko okaże się transpłciowe? Co, jeśli nadane imię będzie dla niego problemem? Co, jeśli kiedyś to jego nekronim będzie wyciągany i będzie powodem cierpień?
Teoretycznie więc najbezpieczniej byłoby nadać dziecku imię neutralne płciowo, prawda?
Andrea Vos szacuje, że co najmniej 1% populacji to osoby transpłciowe, a co najmniej 0,5% to osoby niebinarne. 1,5% to niewielka liczba, ale biorąc pod uwagę, że Ziemię zamieszkuje 8 miliardów osób, to nagle okazuje się, że stanowimy grupę co najmniej 120 milionów. To już sporo, czyż nie?
Niestety neutralne płciowo imiona stanowią w polszczyźnie niewielki odsetek. Jako Rada Języka Neutralnego przygotowałośmy obszerny ich zbiór, ale łatwo zauważyć, że część z nich używana jest incydentalnie, albo nawet wcale. Ot, imię Alo – w rejestrze PESEL odnotowane zostało tylko dwukrotnie, a Alef – ani razu.
Oczywiście możemy nadać dziecku imię Ali, Alin, Dima, Eden, Elia, Milo, Misza, Nikita, Sasza, Sawa czy Sol, ale musimy liczyć się z tym, że będzie się ono wyróżniać. A wyróżniające się imię to niekoniecznie zaleta – w skrajnych przypadkach może nawet narazić dziecko na przemoc.
W takich chwilach nie ukrywam, że zazdroszczę osobom z krajów anglojęzycznych. Mogą nazwać dziecko Drew, Alex czy Hunter i nie przejmować się ani narzucaniem mu określonej tożsamości, ani tym, że będzie się przesadnie wyróżniało.
Wspomniałom o szacunkach, z których wynika, że osoby transpłciowe i niebinarne stanowią przynajmniej 1,5% społeczeństwa. To oznacza, że osoby cispłciowe stanowią około 98,5% populacji. Statystycznie jest o wiele większa szansa, że moje dziecko okaże się cispłciowe. (Osobom, które trafiły na ten tekst przypadkiem, wyjaśnię krótko, że osoba cispłciowa to taka, której płeć odczuwana zgadza się z płcią metrykalną, nadaną przy urodzeniu). Stanęłom więc przed wyborem: czy nadać dziecku imię neutralne płciowo, które będzie wyróżniać je z daleka, a być może nawet stanie się przyczyną transfobicznych zachowań, aby nie narażać go na potencjalną dysforię, czy nadać dziecku imię wskazujące płeć i mieć nadzieję, że jednak okaże się cispłciowe, więc nie będzie to dla niego żadnym problemem.
Osoby, które mnie znają, wiedzą, że nie odważyłom się zaryzykować – nadałom dziecku imię normatywne, popularne (ponad milion użyć w rejestrze PESEL). Mam nadzieję, że jeśli pewnego dnia dziecko powie mi, że jest osobą transpłciową lub niebinarną, to fakt bezgranicznego wsparcia, na które będzie mogło liczyć (także w zakresie zmiany imienia), wystarczy, by złagodzić dysforię. Podjęłom decyzję, kierując się statystyką, ponieważ obawiałom się o bezpieczeństwo dziecka noszącego od małego „dziwne”, zwracające uwagę imię. Owszem, znam osoby o imionach takich jak Nikita, Misza czy Ali – ale wszystkie wybrały te imiona osobiście, znając ryzyko, jakie wiąże się z odróżnianiem się od otoczenia. Wiem też, że nie jest to gwarancja szczęścia – wszak dziecko może być nieszczęśliwe także dlatego, że ma imię zbyt „pospolite”. Nie jestem w stanie przewidzieć każdej sytuacji i uchronić dziecka przed każdym problemem. Mogę jedynie starać się podejmować decyzje z myślą o tym, by je chronić, a czas pokaże, czy były słuszne.
Imię mojego przyszłego dziecka wspomniane na blogu zostało błyskawicznie podchwycone przez środowiska transfobiczne – i cytowane było jako dowód, że zdaję sobie sprawę, że „płeć przypisana przy narodzeniu” to bzdura, a o wszystkim decyduje tak zwana „płeć biologiczna”, czyli de facto genitalia. (Termin „płeć biologiczna” jest o tyle absurdalny, że nie oznacza niczego konkretnego – „biologiczna” jest zarówno płeć chromosomalna czy gonadalna, jak i psychiczna, a te nie muszą być ze sobą zgodne).
To oczywisty fakt, że skoro nie zdecydowaliśmy się na imię neutralne płciowo, nadając przyszłemu dziecku imię jeszcze w czasie ciąży, kierowaliśmy się obrazem z USG, a więc genitaliami płodu. W jaki jednak sposób miałoby to negować koncept płci przypisanej przy narodzeniu (w skrócie określanej jako AGAB, czyli assigned gender at birth)? Przede wszystkim w momencie ciąży nie można formalnie mówić o przypisaniu komukolwiek płci, ponieważ nie mamy do czynienia z osobą. Formalną granicą jest poród. Tym bardziej nie można mówić o oficjalnym imieniu. Ba, to pojawia się jeszcze później – w czasie rejestracji dziecka w urzędzie stanu cywilnego. Do tego momentu w oficjalnych dokumentach będzie figurować jako „syn Anny” czy „córka Zofii”, a jednak nie oczekujemy, że rodzice będą mówić o swoim dziecku w ten sposób, czyż nie?
Oficjalnie płeć dziecka zostaje określona wtedy, kiedy pojawia się dziecko – w momencie porodu. Jest to płeć zewnętrznych narządów płciowych (nikt nie sprawdza przecież kariotypu noworodka czy jego budowy wewnętrznej), która w dokumentacji przekłada się na płeć metrykalną. Termin „płeć przypisana przy narodzeniu”, czyli AGAB jest więc idealnie precyzyjny. To jakiego imienia i jakich form używaliśmy, mówiąc o naszym przyszłym dziecku, miało na to (i na sam koncept płci) dokładnie taki wpływ, jak mówienie „fasolka” sprawiałoby, że na świat przyszłaby roślina jednoroczna z rodziny bobowatych.
Mamy więc do czynienia z paradoksem. Nie zdecydowałom się na nadanie dziecku imienia neutralnego płciowo, by ochronić je przed potencjalnymi transfobicznymi atakami. Osoby szerzące transfobię nie przejmują się tym, czy szkodzą osobom cispłciowym i jak ich ataki wpływają na kobiety z zespołem policystycznych jajników czy z zespołem Mayera-Rokitansky'ego-Küstera-Hausera, więc ewentualna cispłciowość dziecka nie byłaby żadną ochroną przed hejtem, gdyby osoby należące do transfobicznych środowisk uznały, że nosi imię Milo czy Alin – zatem musi być trans. Wybrałom bezpieczną (dla cispłciowego dziecka), tradycyjną opcję, by chroniąc dziecko przed potencjalnym i mało prawdopodobnym problemem deadname’u, nie narazić go na realne zagrożenie tu i teraz. Dla transfobicznych środowisk jest to dowód na to, że mają rację w głoszeniu swoich antynaukowych, transfobicznych tez, a przecież gdyby nie ich działalność i szczucie, taka ochrona nie byłaby potrzebna. Gdyby nie istniała transfobia, dla cispłciowego dziecka nie byłoby żadnym ryzykiem wzięcie go za transpłciowe. Ot, pomyłka jakich wiele. Opisany paradoks to kolejny z licznych przykładów na to, jak transfobiczne środowiska manipulują przekazem, ignorując fakty. To też przykład na to, jak szkodliwa jest demagogia – potrzeba wielu akapitów wyjaśnień, by wytłumaczyć krótkie kłamliwe hasło. Im wyjaśnienie dłuższe, tym mniejsza szansa, że zostanie przeczytane, a im mniej osób zapozna się z wyjaśnieniami, tym więcej może uwierzyć w kłamstwo. Edukowanie to niezwykle trudna i żmudna praca, a im bardziej niszowego tematu dotyczy, tym staje się trudniej.
Ten tekst nie jest poradnikiem, więcej w nim pytań, refleksji i osobistych doświadczeń, niż gotowych odpowiedzi, ponieważ to tematyka, która dopiero się rodzi: zarówno ze względu na to, że dopiero od 2015 roku imię dziecka nie musi wskazywać płci, jak i na to, że tematyka transpłciowości i niebinarności cały czas pozostaje niszowa. Mam jednak nadzieję, że znajdą się osoby, dla których te refleksje będą przydatne i być może zainspirują je do dalszych przemyśleń.
Przy okazji chcę podkreślić – absolutnie nie krytykuję osób, które zadecydowały inaczej niż ja i zdecydowały się nadać dzieciom imiona neutralne płciowo. Jestem przekonane, że kierowały się przy tym dobrem dzieci, po prostu przeważyły u nich inne argumenty. Wręcz podziwiam ich odwagę. To nie jest sytuacja, gdzie istnieją dobra i zła decyzja, bo istnieje zbyt wiele znaków zapytania.
Jestem też otwarte na Wasze historie i opowieści: czy rozważałyście, rozważałoście, rozważaliście nadanie dziecku imienia neutralnego płciowo? Czy zdecydowałyście, zdecydowałoście, zdecydowaliście się je nadać i dlaczego? Czy sądzicie, że silnie zgenderyzowana polszczyzna otworzy się na imiona niewskazujące płci?
Na zakończenie zaś jednego jestem pewne: musimy bronić się przed transfobią, enbyfobią i szerzej – przed queerfobią, a w szczególności bronić przed nią dzieci. Zarówno te tęczowe, jak i te po prostu „podejrzane” o bycie queer, na przykład ze względu na nietypowy ubiór. Ich bezpieczeństwo i szczęście to najważniejsze zadanie i wyzwanie dla naszego środowiska.